Prawdziwe imiona:
Kobra - Małgorzata
Tiger Bonzo - Mateusz
Gatunki muzyczne:
Rap, Freestyle, Hip Hop
recenzja ich najnowszego albumu (BOZNO 2016):
Gdy Tiger Bonzo wchodzi na bit (a raczej w bit – ostrym jak brzytwa flow jak w masło, powaga), nóżka chodzi mi jak Redowi podczas freestyle’u Erdo Eldo. Zresztą ten klasyk pojawia się tu jako skit, co można uznać za hołd. Widać, że oboje starają się dorównać warszawianinowi i udaje im się to. Tiger Bonzo wali takie punche, jakich nie powstydziłby się Pezet (a raczej by się zawstydził i posmutniał), a Kobra potrafi luźno nawinąć o tym, co ważne. Nie przypominam sobie w polskiej muzyce piękniejszego utworu o miłości do zwierząt niż „Love forever”. „Ważne, żeby mieć honor i szacun”.
Podoba mi się cover Eminema KaeNa, bo nie rozumiem większości słów. Przeróbki zagranicznych utworów podobają mi się dlatego, że rozumiem więcej słów niż w oryginalnych wersjach. Łączy je to, że wszystkie są wykonane ze smakiem, a sięgnięcie po twórczość Michaela Jacksona i follow-up do Popka świadczą o tym, że ktoś tu wie, co w trawie piszczy i trzyma rękę. Pulsu brak. „Jestem bogiem” w wykonaniu Kobry wreszcie pozwala mi zrozumieć wymowę tekst bez konieczności rozumienia samego tekstu (jedna uwaga: można było puścić oryginał w tle ciszej), a gdy Donatan usłyszy, jak ona śpiewa jego największy przebój, zastanowi się, czy nie zacząć współpracy z kolejną wokalistką. W końcu podobno z Cleo to koniec.
Płyta trwa pół godziny, czyli niewiele dłużej niż „Reign in Blood”. To krótko, ale pewnie dlatego, że chciałoby się jej słuchać w nieskończoność, można odnieść wrażenie, że się nie skończy. Mylne, bo po około dwóch godzinach wybrzmiewają dźwięki ostatniego utworu. Trzeba się jakoś pozbierać i włączyć ponownie. A to może nie być łatwe, bo dawno nie słyszałem czegoś równie przygnębiającego i depresyjnego. I to nie tylko w polskiej muzyce. Jestem przybity, ale i pełen podziwu.